sobota, 23 stycznia 2016

2, We got a work to do



Zwykle, kiedy gdzieś jechaliśmy puszczałem muzyke na full. Ale teraz po mojej głowie wirowały dziwne myśli.

Wiem że oszukuje wszystkich i nie powinienem tak robić. Jestem postrachem miasta, moge wszystko. Ale kiedy musze żyć podwójnie, to sie robi wkurwiające.

- I nam nie zapłacił – usłyszałem Festera jak przez mgłe.

Czasem myślałem żeby sie poddać i zniknąć. Żeby nie było już ani Edyty ani Bulleta. Tylko ja, sam ze sobą.

- Słuchasz mnie?

Spuściłem głowę. Posmutniałem. Nie da sie tak żyć. Na początku było fajnie ale wszystko kiedyś sie nudzi.

- Bullet!

Kumpel szturchnął mnie w ramie.

- What? – spojrzałem na niego gwałtownie.

- Czy ty wiesz co ja właśnie mówiłem?

„Spierdalaj, chce być sam” – powiedziałem w myślach. Jednak, nie powiedziałbym tak do mojego jedynego przyjaciela.

- Powtórz, zamyśliłem sie – powiedziałem, skręcając w wąską uliczke na slumsach.

- Johny nam nie zapłacił.

- To wiem, widziałem stan mojego konta – kpiąco sie uśmiechnąłem. Ten uśmieszek na mojej tarzy nie wróży nic dobrego.

- I nie wiem czy go potraszyć czy zakończyć sprawe po Bulletowemu – Na końcu zdania złożył dłonie w pistolet i udał odgłos strzału.

- Ale ja wiem – Sięgnąłem pod siedzenie. Wyjąłem czarnego Glocka i włożyłem go w spodnie.

Zostawiliśmy samochód tak że blokował wjazd na małe betonowe podwórko. Stała tu niby lepianka, niby zawalona komórka. Kryjówka jednego z naszych klientów.

Staraliśmy sie być cicho. Zwykle jak robimy jakąś akcje z daleka słychać muzyke Bullet For My Valentine. Ale tym razem stawialiśmy na cisze.

- Masz broń? – zapytałem czając sie pod prowizorycznymi drewnianymi drzwiami.

- A jak... – Fester wyjął Berette zza kurtki.

- Wbijamy – powiedziałem stanowczo. Jest nas tylko dwóch. Ten goś nie ma żadnej obstawy. Będzie łatwo.

Celując przed siebie, weszliśmy do „mieszkania” Johnego.

Jego chałupa wyglądała gorzej niż moja nocloegownia. Mówiąc to mam na myśli opuszczony domek letniskowy do którego uciekam kiedy chce być sam albo musze sie ukryć.

Było tam ciemno. Jedyne okno zasłonięto.

Ciszę przerywały tylko jakieś odgłosy. Dochodziły z pokoju obok głównego pomieszczenia przez które właśnie przechodziliśmy.

Kierowaliśmy sie właśnie tam. Johny napewno tam jest.

Zaczailiśmy sie obok drzwi.

W swojej sypialni o metrażu 2x2m, Johny pakował dwa plecaki. Spore, jakby chciał uciec.

Uśmiechnąłem sie. Jest głupi.

- Wybierasz sie gdzieś, szmato? – powiedziałem, stając w drzwiach. Celowałem w faceta.

Miał ponad 30 lat a kupował amfe od 20-letniego gówniarza.

Jego krótko obstrzyżone włosy chyba własnie stanęły dęba. Już ja mam większe jaja. Tak, głupio to brzmi.

Oderwał sie od plecaków leżących na łóżku. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Widziałem w nich strach i zaskoczenie.

Podejrzewam że zlał sie wtedy w gacie.

- Bullet... – wymamrotał cicho.

- Ile to już dni, John? – zapytałem, powoli idąc w jego strone. Czułem za sobą obecność Festera.

Facet milczał, patrząc na mnie jakby sie bał.

- Ile temu miałeś mi oddać hajs za to gówno? – kończąc wypowiedź, pokazałem bronią na plecaki. Napewno miał tam towar ode mnie. Jest ćpunem. Widać to po jego zniszczonym ciele.

- Bullet, ja naprawde zapomniałem... – powiedział pośpiesznie, troche sie jąkając.

- Ale ja nie zapominam – powiedziałem stanowczo.

Kula wyleciała z mojej broni. Już nie chciałem słuchać tłumaczeń i płaszczenia sie przede mną.

W sumie to lubie jak ludzie błagają o litość. Czuje sie wtedy taki... wywyższony. Że moge wszystko. Tak...

Oczy Johnego zgasły, lekko zamykając powieki. Ciało osunęło sie na podłogę.

- Nie byłes potrzebny, Fester... – powiedziałem, uśmiechając sie diabolicznie.

- Widze... – usłyszałem za sobą.

- Zwijamy sie – palnąłem, biorąc plecaki z łóżka.

Wyszliśmy z domu. Zawsze po udanej akcji musze zajarać.

Idąc do auta, włożyłem fajke do ust i odpaliłem.

Fester szedł obok mnie. Rzucił mi pełne pogardy sojrzenie.

- Bullet... – wymamrotał.

- What? – odparłem, wypuszczając dym.

- Nie przesadzasz? – zapytał, wsiadając do Subaru.

- Nie – odpowiedziałem, myśląc „Odwal sie, człowieku”.

Rzuciłem plecaki na tylne siedzenie.

Zegar w aucie pokazywał 10:49.

Dzień jeszcze młody. Co z nim zrobimy?

Siedziałem, nie odpalając silnika. Zastanawiałem sie własnie co robić przez reszte dnia.

- Co robimy? – zapytałem Festera, kiedy po jakiejś minucie nadal nie miałem pomysłu.

- Może pojedź do Leo? – zaproponował.

- Nie... – powiedziałem, grymasząc. Nie mam narazie ochoty.

- Jak to nie masz ochoty na seks? – Chłopak sie uniósł. Zgasiłem go spojrzeniem. Powiedziałem powoli „Leo to nie tylko seks”.

Leokadia, ale bardziej Leo – to moja dziewczyna. Jej matka była okropna dając jej tak na imie.

- Cruisin? - usłyszałem Festera.

Westchnąłem, nie mając lepszego pomysłu.

- Cruisin... – odpaliłem samochód. W radiu leciała jakaś techniawka ale nie chciało mi sie podłączać telefonu. Lepsze techno niż jebana komercja która puszczają w radiach.


Cześć. Jak wam sie podoba rozdział? Mam pisać dalej bo coś zainteresowania nie widze :/