sobota, 7 maja 2016

Tears dont fall

Cześć. Kolejny rozdział pojawi sie już niebawem. Teraz, chcę was zaprosić do przeczytania mojego nowego opowiadania Tears dont fall. Jest to historia oparta na moim życiu, jedno z ważniejszych i bardziej emocjonalnych opowiadań kiedykolwiek przeze mnie napisanych. Także, zapraszam http://tearsdontfallbyedi.blogspot.com/

niedziela, 1 maja 2016

4. It's not life without her

Musieliśmy spadać, ale właściciel znalazł wiadomość „Najlepsze frytki w mieście – B”
- Im raising hell – mruczałem pod nosem. Siejemy zniszczenie i destrukcje, chyba można to nazwać piekłem.
Kiedy Matt Tuck śpiewał o wojnie, my dojechaliśmy pod mieszkanie Festera.
- To do jutra – pożegnałem sie z nim.
- Wyruchaj Leo – Rzucił wychodząc. Uśmiechał sie szeroko.
- Wypierdalaj! – Rzuciłem, śmiejąc sie.
Wyjechałem z parkingu. Jechałem w strone mojego/Leo mieszkania.
Stając pod kamienicą, włączyłem mój drugi telefon. Kurwa.
Ewa dzwoniła dwa razy. I smsy „Czego nie piszesz?”...
Westchnąłem, wybierając jej numer.
- Hej. Chciałaś coś? – powiedziałem gdy odebrała.
- Martwiłam sie. Co sie stało?
- Telefon mi padł i zgubiłam ładowarke... znowu – Skłamałam.
-  Jak zgubiłaś ładowarke? Wczoraj ci dałam! – Wyczułem że moja siostra zaraz sie wkurzy. Drugi dzień z rzędu to samo kłamstwo. Bullet, zaraz spieprzysz sprawe...
- Ale znalazłam już, kotek... – wyjęczałam, chcąc żeby już dałą mi spokój.
- Ehh... Będe za jakieś trzy godziny, musze gdzieś zostać po pracy. Zakupy, wiesz...
- Aha, czyli nie idziemy na spacer? – Powiedziałem, udając zawiść. Musze stwarzać pozory.
- Przeprasza, zapomniałam całkiem.
- Spoko – powiedziałem, uśmiechając sie. Czyli mam jeszcze jakieś dwie godziny które moge spędzić z Leo.
- A co robisz? – spytała Ewa.
- Siedze przed kompem, pisze opowiadanie... – powiedziałem.
- Aha... No dobra, to wyklep coą fajnego.
- Jak zawsze – Uśmiechnąłem sie.
-  Kończe. Pa.
- Kocham cie.
- Nie kłam.
Uśmiechnąłem sie. Zawsze  tak mówi. Ale ja naprawde nie kłamie. Jest dla mnie wszystkim i nigdy nie chciałem jej okłamywać. Ale... życie toczy sie tak jak chce a nie tak jak my chcemy.
Była 15. O 16 Ewa kończy prace, 0 18 moja mama. Czyli ja w domu musze być koło 17.
Wyliczyłem, po czym wysiadłem i zamknąłem samochód. Wszedłem na klatkę schodową i wszedłem schodami na 4 piętro.
Nie pukałem. Tylko po prostu otworzyłem drzwi do mieszkania. Leo wie że Bullet nie puka i lubi wpadać bez zapowiedzi.
Mieszkanie jest urządzone w stylu industraialnym Czerwona cegła naścianach, miejscami pomalowana przeze mnie na ciemneijszy odcień. Na podłodze sam kładłem ciemne, stylizowane na stare panele.
Mieszkanie jest oświetlane jarzyniówkami. Kiedy sie wejdzie, stoi sie w małym salonie. Jest oddzielony ścianą od sypialni.W salonie stoi tylko narożnik i stolik pod telewizorm wiszącym na ścianie.
Po prawej stronie mieszkania jest szafa w ścianie. Ale to jest raczej garaz dla mojej Rki.
Mój kochany R1. Tak, trzymam motor w mieszkaniu na 4 piętrze. Trzeba być  Bulletem.
Obok szafy są drzwi do małej kuchni.
A sypialnia obok której właśnie przeszedłem... Jest tam tylko materać na którym właśnie walał sie koc.  Obok niego stało kilka stojaków na nasze ubrania. A nad nim... plakat Bullet For My Valnetine. Kamień węgielny tego mieszkania.
W kuchni były drzwi do łazienki, szafki, kuchenka i mała lodówka. I Leo która akurat gotowała spaghetti. Jakby sie mnie spodziewała.
Leo była dosyć niska, tak jak ja. Szczupła, piękna. Włosy miała nieco dłuższe niż moje tylko że miała wygolony tylko jeden bok. Jej bujne, ciemne kosmyki opadał na lewą część twarzy.
Ubierała sie na czarno. Jak ja.
Spod krótkiej bluzki, było widać jej kawałek tyłka.
Szczerząc żeby, klepnąłem ją w dupe.
Pisnęła, odwrwacając sie gwałtownie. Jej gładka twarzy wyrażała zaskoczenie. I... jakby chciała mi zajebać.
- Jezu Bullet! – krzyknęła.
- Wiesz że wpadam bez zapowiedzi – powiedziałem  śmiejąc sie.
- Osz ty... – Dziewczyna wróciła do mieszania w garnku wypinając do mnie swój zgrabny tyłek.
- Naprawde masz zajebistą dupe – wypaliłem. Miałem wyjebane co powie. Jest moja i tylko moja.
- Weź sie zamknij i talerze wyjmij – odparła, kończąc temat.
Miałem coś jeszcze dodać ale tylko wyjąłem dwa białe talerze z szafki, uśmiechając sie przy tym.
- Mamy dwie godziny – powiedziałem głośniej. Siadłem na kanapie w salonie i włączyłem telewizor.
- Zjesz to w minute, znając ciebie – powiedziała, zanim wyszła z kuchni.
Zaśmiałem sie. W telewizji leciał jakiś durny talent show. Nienawidze takich programów. Skakałem po kanałach, jednak nic mnie nie zainteresowało. Wyłączyłem TV, Leo właśnie nałożyła nam obiad.
- To smacznego kotek – rzekła z uśmiechem.
Posłałem jej serdeczny uśmiech. Rzadko sie tak uśmiecham. Tylko gdy jestem szczęśliwy. A przy niej jestem najszczęśliwszy na świecie.
Jedliśmy, Leo opowiadała jak minął jej dzień. Wróciła ze studiów, zaczęła pisac jakąś prace a potem zrobiła te pyszności. Ja też opowiedziałem je swój dzień. Słuchała w ciszy. Przywykła do mojego stylu życia i jak powiedziałem że zabiłem Johnego, tylko westchnęła. Nie lubiła gdy zabijałem ale nie miała na to wpływu.
- I potem wybiliśmy mu szybe. I przyjechałem tutaj – pokiwałem głową kończąc. Wziąłem ostatni kęs z talerza.
Leo wstała i zaniosła naczynia do kuchni. Usłyszałem dźwięk otwieranej  lodówki.
- Pijesz? – krzyknęła.
- Tak. Chuj że prowadze – powiedziałem.
Z niewinnym uśmiechem wróciła, niosąc dwie butelki piwa.
Otworzyła je zapalniczką. Moja bad chick, sam ją tego nauczyłem.
Położyła sie na mnie. Zwróciłem uwagę na jej chude, gładkie nogi które zwisały z kanapy.
Leżeliśmy tak, pijąc piwo i gadając. To było takie... zwyczajne.
Są w moim życiu takie momenty, kiedy mam wyjebane na wszystko. Jeszcze bardziej niż zwykle. Takie moemnty, które chciałbym zatrzymać. Żeby czas dalej nie płynął.
To  była właśnie taka chwila. Byliśmy jak zwyczajni ludzie. Nie byłem wtedy Bulletem, gangsterem i zabójcą. Byłem po prostu sobą.
Ona też nie patrzyła na mnie jak na człowieka wyjętego spod prawa. Kochała mnie, miała gdzieś to co  gajdają ludzie i co pierdoli gość w telewizji. Że Bullet zabił kogoś tam...
Zwykle w wiadomościach przy pseudonimie Bullet pojawia sie moja twarz. Ona wtedy patrzy na to zdjęcie, bez emocji.
A moja rodzina? Mama coś kiedyś powiedziała że ten Bullet jest do mnie podobny. Ale... Bullet to w domyśle chłopak. Ona ma córke. Więc, raczej sie niczego nie domyśli a moje podwójne życie pozostanie takie jakie jest.
-Ej... robimy coś dzisiaj? – wyszeptała Leo. Była odprężona. Jakby zasypiała.
- Jak uda mi sie przyjechać... Albo jak Fester nie zmieni planów to może gdzieś pójdziemy.
- Tobie zawsze sie udaje – odwróciła sie. Leżała teraz brzuchem na moich udach – A jakie Fester ma plany?
- Obleśne, uwierz mi – Zaśmiałem sie. Widziałem dziewczyne Festera. Dla mnie jest brzydka, ale nie mówiłem mu tego. Moja Leo to przy niej miss świata.
Leo też si e śmiała, zakrywając usta ręka. Mrużyła oczy.
- Pójdziemy do klubu czy gdzie? – podparła ręką głowę.
- Nie wiem, skarbie... Jest dopiero... kurwa!
Czas leciał za szybko. Musiałem stąd spadać.
Mam jakieś pół godziny żeby dojechac do domu.
- I nawet nie wiem gdzie schować samochodu – zamartwiałem sie, wsiadając do auta.
Zupełnie sie wyłączyłem. Tak ona na mnie działa. Zapominam o całym świecie i liczymy sie tylko my.
Jadąc, odpaliłem fajke. Przeklinałem sie w myślach. Jak mogłem zapomnieć?
Musiałem szybko coś wymyślić. Nie podjade przecież tym autem pod dom i nie zostawie go na podwórku!
Zadzwoniłem do Festera.
- Sprawa jest – powiedziałem bez przywitania. Napewno usłyszał zdenerwowanie w moim głosie – Musisz przechować Legacy.
- Kurwa, Bullet... To nie jest odpowiedni moment... – Domyślałem sie co robi.
- Zostaw tą suke i wbijaj pod mój przystanek! – krzyknąłem, pyrgając telefon na siedzenie pasażera. Czułem że krew we mnie wrze.
Ściągnąłem kolejnego bucha. Im bliżej domu byłem, tym sytuacja stawała sie bardziej niekomfortowa.
Zaparkowałem samochód na wjeździe do lasku, koło mojego domu. Zasłaniały go gałęzie i krzaki. Siedząc w aucie, wyjąłem kolczyk z wargi. Włożyłem go do mojej bluzy która jeździła w tym aucie.
Mam kilka bluz z logiem Bullet For My Valentine. Można powiedzieć, że to mój strój służbowy. To jeden ze znaków rozpoznawczych Bulleta.
Rzuciłem moje karby na tylnie siedzenie i czekałem na kumpla.
Zdążyłem zjarac kolejnego szluga, słuchając Buletów. Fester zjawił sie po długim czasie.
- Ty piechotą szedłeś? – zapytałem z wyrzutem, wysiadając z auta.
- Nie, autobusem – powiedział jakby nie widział że jestem wkurwiony.
- Zabieraj tego rzęcha i spierdalaj – powiedziałem, odchodząc.
- A tobie co? – Fester miał wsiadać ale zauważył że jestem zdenerwowany.
- BO KURWA TAK SIE NIE DA! – wydarłem sie. Znowu nie pomyślałem, jakiś sąsiad mógł mnie zobaczyć i nabrac podejrzeń.,
- Ale co sie nie da?
- Chciałem pobyć z Leo. Było nam tak dobrze... – Złapałem sie za głowe – Kurwa...
Kucnąłem, chcąc sie usokoić.
- Wiesz... czasami mam ochote to skończyć – Spojrzałem w oczy przyjaciela.
- Co skończyć? Co ty Bullet pierdolisz? – Zamknął drzwi i usiadł na zasypanej liśćmi ziemi, obok mnie.
- Bo chciałbym żyć normalnie. A nie, że na tą godzine mam być tu, że mam sie ukrywać, kłamać, kurwa... Czasem mam dosyć. I bez Leo... Życie bez niej to nie życie.
- Moooorodo... – Fester zarzucił mi ręke na szyje.
- Nie pękaj, ciebie nic nie zniszczy – Uśmiechnął sie, pokazując białe zęby.
- Też tak myślałem. A życie jest jak bomba atomowa – parsknąłem.
- Którą rozbroimy... dasz rade dzieciaku – Poklepał mnie w głowę i odszedł  stronę samochodu.
Chciałem jeszcze chwile tam posiedzieć ale odjeżdżając Fester rzekł „Lepiej idź, Ewka zaraz wróci”.
Zrezygnowany, przygnębiony, ruszyłem w stronę domu.
Psy zaczęły szczekać kiedy pojawiłem sie koło siatki.
- Zamknąć kurwa ryje – pomyślałem, dochodząc do furtki.
Wszedłem do swojego pokoju. Musiałem sie odstresować.

Otworzyłem wersalke i wyjąłem  niej schowaną przed wszystkimi gitare elektryczną. Czarnego Jacksona Vke.

Cześć. Przepraszam was za taką długą nieobecność. Mam nadzieję że nadal tu jesteście. Łapcie kolejny rozdział, next  - 5 komentarzy :)