wtorek, 20 września 2016

11. Old love never dies



Nie lubie takich poranków. Kiedy musze wracać do normalności.


Wyszedłem z budynku i ruszyłem dobrze znaną mi już trasą. Ze słuchawkami w uszach, przemierzałem chodniki na których już zaczynało przybywać ludzi. Było lekko po 8 godzinie, w sobote a jednak ludzi było sporo na mieście. Ja zwykle o tej porze śpie.

Wsiadłem do autoobudu i zająłem miejsce z tyłu, tuż przy tylniej szybie.

Mało ludzi jechało. Napisałem sms do Ewy że wracam już. Gdy zapytała czy sie najebałem, ułożyłem usta w uśmiech i nie odpisałem. Niedługo sama zobaczy.


W ciągu pół godziny byłem już pod domem. Pieski powitały mnie jak zwykle głośno.


Zdążyłem nawet wymyśleć historyjkę o gwożdziu który wbił mi się w ręke.


- O, dziecko wróciło – powiedziała mama, uśmiechając sie serdecznie. Nigdy nie była na mnie zła jak imprezowałem, wiedziała że nigdy nie trace kontroli.


- Cześć – powiedziałem, znikając w drzwiach swojego pokoju.

- Jak było? Dawno nie znikałaś na tak długo – usłyszałem.

- Tak, za fajnie nam było żeby to przerwać – powiedziałem starannie dobierając słowa żeby przypadkiem nic nie palnąć. Był ciepło więc zdjąłem bluzę. Będąc w samej koszulce, spodziewałem się już pytań na temat bandaża.

Wróciłem do kuchni żeby sie napić. Słońce zaczęło powoli dogrzewać, dzień zapowiadał sie gorący.

Biała ozdoba na mojej ręce od razu zwróciła uwagę mamy.

- Co sie stało? – zapytała z nutką przerażenia w głosie.

- Głupia historia – powiedziałem z uśmiechem, wyjmując picie i lód z lodówki.


- Ale co sie stało? – powtórzyła. Widziałem że sie martwi.

- Przepychaliśmy się i taki duży gwóźdź mi sie wbił. Krew sie lała ale już jest w porządku – rzekłem zza pleców, nalewając coli do szklanki.


Mama uwierzyła. Zapytała jeszcze tylko czy odkaziliśmy i czy Fester sie na tym zna. Tak, bardzo często opatrza takie „rany po gwoździach”.

Zapukałem cicho do pokoju siostry i wszedłem. Już sie budziła.

Uśmiechając się, zbliżałem sie do jej czerwonej kanapy. Była rozłożona, więc rzuciłem sie na wolne miejsce prawie rozlewając picie.

- Uważaj, buraku – powiedziała głośniej. Ja pocałowałem ją w policzek, uśmiechając sie jakby nigdy nic. Wytarła moją ślinę i oparła się o poduszkę. Zawiesiła na mnie spojrzenie i ułożyła usta w cienką linie.

- Śmierdzisz wódą – powiedziała.

Kręciłem głową, z głupim uśmieszkiem. No i jak to skomentować?

Parsknęła, dodając żartobliwie „Pijak”.

- Też cie kocham – powiedziałem i upiłem łyk ze szklanki – Chcesz kawy? Albo coś na śniadanie?

- Nie, wstaje już.

Zostawiłem ją, niech sie ogarnie. Odstawiłem puste szkło na blat i poszedłem do swojego pokoju po fajki. Z papierosem w zębach, wychodziłem korytarzem na dwór. Moja mama akurat nakarmiła psy i wracała do domu.

- Który dzisiaj? – spytała.

- Pierwszy – rzekłem, odpalając.

Kiedy weszła do domu, powiedziałem sam do siebie „ Szósty... może siódmy”

Nie wiem ile spaliłem przez drogę do domu.

Po chwili rzuciłem peta na ziemię i wróciłem do swojego pokoju.

Usiadłem na łóżku, rozglądając sie po pokoju. Ramię ciągle mnie bolało i każde otarcie czy dotyk pogłębiało ten ból.

- Wyście sie wściekli z tym Festerem? – zapytała Ewa, już ubrana. Miała na sobie ciemną tunikę i czarne dżinsy do których dobrała balerinki. Jej blond włosy były upięte w kucyk który spadał przez jej ramię na pierś.

- Troche. Nie, nie boli – powiedziałem. Stała w drzwiach przyglądając mi się.

- Masz wory pod oczami, pijaku – powiedziała, uśmiechając sie lekko.


- Mówiłam ci już że cie kocham? – zapytałem, szczerząc sie.

Rzuciła mi jeszcze jeden uśmiech i wróciła do kuchni. Usłyszałem pyknięcie, wstawiła wodę na kawę.

Padłem na poduszkę. Czułem sie skacowany... Jednak przeszło mi kiedy pomyślałem o Festerze.

Wyszedłem na podwórko. Na drzewie była zamocowana huśtawka. Tam spędzam czas kiedy nie jestem z Leo czy tym pijakiem do którego właśnie dzwonię.

Bujając sie na starym kawałku drewna, czekałem aż kumpel odbierze.

- Alo? – jęknął. Wyobraziłem go sobie teraz na jego czarnej kanapie w samych gaciach. Pewnie obudziłem go swoim telefonem. Hmm... w sumie nic nowego.


- Żyjesz? Jesteś w domu? – zapytałem od razu, nie chcąc przedłużać rozmowy.

- TAK KURWA BULLET... JESTEM W DOMU – powiedział wkurzony.

-Aha... to cześć – powiedziałem cicho, jednak z uśmiechem. Śmiałem sie z niego, bez współczucia... Dla niego to będzie naprawde ciężki dzień.


Schowałem telefon do kieszeni. Huśtałem się, patrząc na liście na drzewie nade mną. Słońce je oświetlało, nad nami widniało niebieskie, czyste niebo.

Mamy naprawde ładne lato.


Dzień dłużył sie, jak zawsze kiedy musze żyć moim nudnym życiem. Fester sie nie odzywał, Leo pisała smsy... Chciałbym być teraz z nią ale zamiast tego jest godzina 18 a ja siedze w kuchni, patrząc jak mama zmywa po obiedzie.

- Jakiś taki dzień dzisiaj... do dupy – wymruczałem, chcąc przerwać durną ciszę miedzy nami.

- To wyjdź gdzieś, ciągle albo cie nie ma albo w domu siedzisz – powiedziała, odwracając do mnie głowę. Nie powiedziała tego ze złością czy wyrzutem, raczej z troską.

- Nie mam tu kumpli. Ani nikogo...

- A Monika? – zapytała retorycznie mama.

To imię wywoływało we mnie tylko powrót do niemiłych wspomnień.

- Nie ma mowy – powiedziałem ostrzej.

- Ale może to da sie naprawić, może sie zmieniła... – Mama nie ustępowała. Lubiła moją dawną przyjaciółkę.

- Wierzysz w to? – zapytałem, rzucając mamie ironiczny uśmiech.

- Weź tą swoją deskę i pojedź do niej, pogadaj... albo siedź i narzekaj że dzień do dupy – Po ostatnich słowach wróciła do swoich zajęć.

Naprawdę ją kocham... ale czasami nie podoba mi sie to co mówi.

Wszedłem do pokoju i z kąta podniosłem moją czarną deskorolkę.

Podłączyłem słuchawki do telefonu i wsadziłem je w uszy. Na wszelki wypadek włożyłem na siebie ciemną bluzę i wyszedłem z domu.


Idąc piechotą do ulicy, wybrałem w telefonie kawałek Slipknota – Before i forget. Jeden z lepszych numerów.

Kiedy moje stopy dotknęły asfaltu, rzuciłem na niego deskę i zacząłem jechać ulicą rzed siebie. Nic prawie tu nie jeździło więc trasę na deskę mam dobrą.

Jadąc, wspominałem jak kilka lat temu, kiedy byłem jeszcze zwykłym dzieciakiem, tak właśnie spędzałem letnie wieczory. Jeżdząc po ulicy, właśnie z Moniką.

Przyjaźniłem sie z nią od podstawówki. Wiedziałem że jest fałszywa ale nie zwracałem na to uwagi. Myślałem że po prostu sie ze mną droczy. Nie... nastawianie ludzi przeciwko mnie i durne plotki to nie droczenie. To chamstwo.


Dotarłem do ścieżki rowerowej. I ich zobaczyłem. Monikę... jakby to imię w mojej głowie zwiastowało kłopoty.

Chodziła tamtędy ze swoim kolesiem. Jej brązowe włosy opadały na plecy. Ubrana była w białą lekką sukienkę w szmaragdowe pasy.

Jej wyższy chłopak wyglądał na dresa.

Nie widzieli mnie, jechałem za nimi w pewnej odległości.

Trzymali sie za ręce.

Troche mnie to bolało. Bo ta dziewczyna kiedyś znaczyła dla mnie coś więcej. Kiedy jeszcze oszukiwałem sam siebie że jest dobra i nie ma złych zamiarów.

Owszem, jest ładna, chuda... ale serce ma czarne.

Była pierwszą z którą sie całowałem. Byłem dla niej koleżanką... dziewczyną z której sie śmiała, tak lepiej... ale dla jaj kiedyś sie pocałowaliśmy.

Ona tego nie pamięta... a ja wtedy pierwszy raz poczułem to coś. Że nie pragnę męskich ust na moich.

Mama o tym nie wie, nikt o tym nie wie. Monika też, nigdy jej nie powiedziałem jak bardzo mi sie podoba. Może wtedy zmieniłaby nastawienie do mnie?

- O czym ja myślę? – skarciłem się.


Gapiłem sie na nich, kiedy oddalali się. Słońce oświetlało niebo na pomarańczowo, ja zrobiłem przystanek na fajkę.





Oparłem się o barierki na moście i obserwowałem wzrokiem znikających za zakrętem moją byłą ukochaną i jej nowego fagasa.





Cześć. Czekam na opinie odnośnie rozdziału. W tym, dowiedzieliśmy się nieco o przeszłości Bulleta :) Mam nadzieje, że opowiadanie wam sie podoba

niedziela, 4 września 2016

10. Let's get drunk

Paląc, odpisałem na kilka smsów od siostry. Przecież nadal jestem dziewicą i właśnie spędzam czas  z kumplem.
Potem zadzwoniłem do Festera.
- Hej cioto. Jak to sie stało że spałem na trawie? – zapytałem, udając złego.
- A skąd mam wiedzieć. Ja obudziłem sie już w domu – powiedział. Zastanawiałem sie co pił albo ćpał.
- Dzisiaj w nocy to sie powtórzy. Wpadacie do mnie... Znaczy do Leo i chlamy.
- Hej, spoko pomysł. Przekaże chłopakom. A o której?
Zastanowiłem sie.
- Jakoś po 17, wbijajcie.
- No dobra. To do potem.
 - No, czekam – Zakończyłem połączenie i rzuciłem telefon na materac. Stanąłem w drzwiach balkonowych opierając sie o nie.
Założyłem dżinsy i zacząłem oglądać telewizje. Tak minęło następne kilka godzin.
Kończąc paczkę chipsów, usłyszałem że moja dziewczyna zbiera sie do wyjścia.
- Już wychodzisz? – zapytałem, oglądając teledysk.
- Tak. Laski są w centrum – Dziewczyna wzięła torebkę ze stołu i podeszła do kanapy. Wpatrzyla sie w telewizor.
- Widze maz bardzo ambitne plany na wieczór... – zadrwiła.
Uśmiechnąłem sie.
- Tylko nie wyrywaj żadnych lalusiów bo własnoręcznie ich zajebie.
- Kocham cie  - nachyliła sie nade mną, pocałowała i wyszła uśmiechając sie.
Ja też sie uśmiechnąłem.
Podłączyłem do laptopa głośniki, włączyłem DevilDrivera – The Mountain i poszedłem do kuchni przygotować sie na przyjście chłopaków.
W lodówce była wódka. Naszykowałem kieliszki, szklanki i zrobiłem troche kanapek.
Następnie przeszukałem szafki i wyjąłem na blat kilka paczek chipsów.
Wymachiwałem włosami i bawiłem sie  moim ESP. Takim samym jakie ma Michael Padget. Tylko ja niestety nie mam pieca w tym mieszkaniu.
Wyszedłem na balkon na fajkę. Dzien był jeszce młody, słońce świeciło choć było  już po 17. Samochód Leo stał pod balkonem. W sumie, to nawet ładne auto. Sam jej... ukradłem. Tylko nie w moim stylu.
Obserwowałem co dzieje sie na mieście. Ludzie wracają z pracy, małolaty idą na imprezy, w końcu jest piątek.
Wyrzuciłem niedopałek na dół i wróciłem do mieszkania. Łaziłem chwilę, myśląc właściwie o niczym. Zastanawiałem sie tylko za ile przyjdą chłopaki.
Fester przyjechał pod kamienicę moim Subaru. Ale ja nie mówiłem że mogę tu nocować.
Kiedy tylko weszli, w mieszkaniu zrobiło sie głośniej od ich śmiechów. 
- Fester, ty samochodem przyjechałeś? – zapytałem choć znałem odpowiedź.
- No, a co? – zapytał, nie wiedząc o co chodzi. Niko i Ross juz usiedli na kanapie.
- Leo wróci w nocy, nie możecie tu spać – wytłumaczyłem.
- Hmm... – Fester jakby sie zdziwił – To sie taksówke zamówi. Po problemie – powiedział i dołączył do kumpli.
Ja akurat szedłem do kuchni.
- Bullet, dawaj alko! – krzyknął Ross.
- Zaraz przychlaście – mruknąłem biorąc talerz z kanapkami i wódkę w drugą ręke.
Zaniosłem to do salonu.
- Oo, jest i strawa – Fester zacierał ręce.
- Jeszcze nie wszystko. Kieliszki i chipsy – powiedziałem wracając do kuchni.
Gościliśmy sie  w salonie, oglądając teledyski na mtv i gadając o głupotach. Kiedy zrobiło sie ciemniej a Fester już sie wstawił, zaczął udawać dziwkę i tańczyć. Nie zapłaciłbym za taką rozrywke ani grosza.
Kiedy tak tańczył na niewidzialnej rurze, wyszliśmy z Niko na balkon.
- Chyba sie najebał – powiedział chłopak.
- Heh, chyba – zaśmiałem sie.
- No, ja chyba nie chce żeby on prowadził – powiedział Niko odpalając szluga.
- Coś wykminie, nie sraj – zrobiłem to samo i zamyśliłem sie. Ale wiedziałem że nic nie wymyśle. Mam tylko ich, żadnych więcej kumpli.
Muzyka dudniła a my patrzyliśmy na krajobraz przed nami. Widać było Lublin oświetlony latarniami.
- Ładny widok – powiedziałem.
- No, całkiem – powiedział Niko. W tej samej chwili usłyszeliśmy jak ktoś sie krztusi.
Domyśliłem sie że to Fester i jak to sie skończy.
Zanim wróciliśmy do salonu, padło już „Kurwa!” i usłyszałem śmiech Rossa.
Jednak mi nie było do śmiechu.
Fester leżał brzuchem na podłodze w kałuży własnych wymiocin.
Byłem pijany... Miałem wyjebane na wszystko... Ale to mnie ruszyło.
- Ja pierdole... – Staliśmy chwilę w ciszy, patrząc czy kumpel wstanie czy nie ma zamiaru.
- Yo, żyjesz? – Poruszałem nim nie zwracając uwagi na żygi i smród co było cholernie trudne.
Bełkotał coś po swojemu.
- Kurwa... – Pocierałem twarz ze zdenerwowania – Chłopaki, weźcie go zanieście do wanny. Ja tu posprzątam.
- Serio? – zapytał Ross.
- Przecież go kurwa nie położę na kanapie w takim stanie! – Burknąłem i poszedłem do kuchni po jakąś ścierkę.
Posprzątałem i wypiłem kolejny kieliszek wódki. Ja mogłem, Fester już dzisiaj nie pije. Nie wiem nawet czy byłby w stanie.
- Śpi jak trup – powiedział Ross gdy wrócili z Niko z łazienki.
- Ile on wypił? – zapytałem wycierając ręką usta.
- Za dużo, nie liczyliśmy – odparł Niko.
- Ale tu jebie – powiedziałem padając na kanapę. Na telewizorze wyświetlała sie godzina 1. Leo właśnie do mnie zadzwoniła.
- Ani słowa – ostrzegłem chłopaków i odebrałem – Cześć kotku, jak tam zabawa?
- Zajebiście! – krzyknęła. Słyszałem głośną muzykę i jej spity głos – A wy, żyjecie?
- Tak, żyjemy – powiedziałem i sam palnąłem sie ręką w czoło.  Chłopaki cicho sie zaśmiali.
- Niedługo wracam, pościel łózko – powiedziała i sądząc po odgłosach, wlała w siebie kieliszek wódki.
- Tak skarbie – powiedziałem i rozłączyłem sie.
- Niedługo wraca, musicie sie zbierać – powiedziałem odkładając telefon na kanape. Podłoga jeszcze blyszczała ale była na szczęście czysta. Śmierdzialo ale może Leo nie zauważy. Albo jest w podobnym stanie jak Fester.
- Spacerek będzie – Niko klepnaął Rossa w plecy  -  Wytrzeźwiejesz.
- Ty też – droczył sie Ross.
- Ja spać ide, dzięki że wpadliście – pożegnałem sie i wzrokiem odprowadziłem kumpli do windy.
- Daj rano znać jak z Festerem – powiedział Niko zanim zamknąłem drzwi.
Bez zbędnych ceregieli rozebrałem sie i poszedłem spać.
Nawet nie zauważyłem kiedy Leo wróciła. Rano obudziłem sie już u jej boku. Śmierdziała wódką ale jej tego nie powiedziałem.
Jej ciemne włosy rozrzucone były na moim prawym ramieniu. Objąłem ją we śnie, gdy tylko położyła sie obok.
- Dzień dobry – wymruczałem, zbliżając swoją twarz do jej.
Spała. Tylko lekko uniosła kąciki swoich ust.
Uśmiechnąłem się i usiadłem na łóżku. Przetarłem oczy. Mrugając nimi, jak co rano spojrzałem na balkon. Słońce oświetlało miasto.
- Eh... zaraz trzeba sie zbierać – Nieprzyjemna myśl plątała mi sie po głowie.
Wstałem i boso poszedłem do kuchni zrobić kawę. Ja czułem sie dobrze, ciekawe jak tam Fester.
Jeden kubek trzymałem w ręce, drugi zostawiłem na blacie. Zapach kawy zawsze budził Leo, nawet skacowaną.
Zapukałem cicho do naszej małej łazienki.
Coś uderzyło o wanne. Zapewne łokieć Festera. Wszedłem, uśmiechając sie.
Gramolił się, zapominając jak sie wstaje. Opierał się rękami o brzeg wanny myśląc „Co tu sie kurwa dzieje...”
Stałem przed nim z uśmiechem na ustach. W myślach zaśmiewałem sie do łez.
- Co kurwa cieszysz jape? – wybełkotał. Jego oczy wciąż wyglądaały jakby był pijany, nie puszcze go do domu w takim stanie. A sam musze już spadać.
Zaśmiałem sie.
- Chodź do kuchni, zrobię ci kawy – powiedzialem, opuszczając pomieszczenie.
Jakieś 20 minut później, już ubrany i odświerzony, podnosiłem swój plecak z podłogi. Leo właśnie ogarniała się przed lustrem a Fester modlił sie nad kubkiem kawy. Dla niego to będzie ciężki dzień.
- Było powiedzieć że chcesz zimną. Dodałbym lodu – rzuciłem stając w drzwiach do kuchni.
- Kurwa, Bullet – mamrotał, pocierając twarz i wory pod oczami – Jak to sie stało?
- Siebie pytaj, czy ja wyglądam jak twoja matka żeby cie pilnować... – mruknąłem, chodząc w kółko po salonie. Czekałem aż Leo dokończy sie malować. Nie chciałem jej preszkadzać a bez całusa sie stąd nie ruszam.
- Ile ja wypiłem? – usłyszałem, wgapiając sie wlustro. Obserwowałem jak moja dziewczyna maluje usta.
- Fchuj – wyszeptałem z uśmieszkiem. Leo cicho sie zaśmiała, Fester nas nie słyszał.
- Odwioze go, idź już – powiedziała, po czym dała mi lekkiego całusa. Odrobina czerwonej szminki została na moich wargach.

Wyszedłem z mieszkania. Idąc korytarzem, narzuciłem kaptur na głowę. 

Cześć. Przepraszam was za tak długą nieobecność. Wstawiam rozdział i mam nadzieje że jeszcze to czytacie :)