niedziela, 7 lutego 2016

3. Let's have some fuckin fun

Cruisin... Wioze sie pomału...
Jeździliśmy po Lublinie, właściwie bez celu. Słuchaliśmy muzyki, ja dopalałem szluga wywołując tym niesmak na twarzy Festera. On też jara. Ale chyba mniej niż ja.
Kiedy już wyjeżdżaliśmy z dzielnicy meneli i pijaków, wreszcie wpadłem na jakiś pomysł.
- Może kupimy zioło?
- Ładnie to brzmi... Kupimy... – Fester sie śmiał.
- Dobra, jedziemy do Zacka – powiedziałem, zmieniając bieg.
Zack był naszym kumplem. Członkiem The Bullets. Jednym z ludzi dla mnie najwazniejszych. A jest ich niewielu, na placach obu rąk moge policzyć.
Miał mieszkanie. Na drugim końcu Lublina. To Subaru spali dzisiaj troche paliwa.
- A jakieś plany na wieczór masz? – zapytałem, będąc już w połowie drogi.
- Raczej spędze go ze swoją dupą. Tobie radze to samo – Kumpel spojrzał na mnie sugestywnie.
Uśmiechnąłem sie lekko.
- Może we czwórke gdzies pójdziemy?
- Bullet, kurwa... – Fester nie wytrzymał. Zrobił facepalm.
- Nie mam ochoty na seks – powedziałem to, jakby juz znudziło mi sie potarzanie tego samego milion razy.
- Ale może ja mam? – Fester rzucił mi spojrzenie, jakby udawał że sie wkurwia.
- To mnie ne obchodzi – wymruczałem, dalej sie uśmiechająć.
Kiedy usłyszałem Bring Me The Horizon – Black&Blue, zgłośniłem radio.
·         Nareszcie jakiś normalny kawałek – powiedział Fester.
-  Nie, telefon podłączyłem – uśmiechnąłem sie.
Nie wiem jak wy, ale ja mam takie zdanie na temat radia – sieczka.
Robi gówno z mózgu, ogłupia. Dlatego właśnie słuchamy metalu – zero komercji.
Po jakimś czasie, podjechaliśmy na parking przed blokiem Zacka.
-Zadzwoń do niego – powiedziałem, zatrzymując auto.
- Nie trzeba, już nas usłyszał – rzekł Fester, patrząc w okno.
Zackey szedł w naszą strone. Faktycznie, jak masz takie głośniki w aucie to najpierw cie słychać, dopiero potem widac.,
Zack był dobrze zbudowany. Był o rok starszy ode mnie i Festera.I był singlem. Inaczej niż my. Spędzał czas na siłowni i czasami wychodził z nami na imprezy. Ale na akcje z gangiem zawsze był gotowy.
Miał włosy nieco krótsze niż ja, ale też zapuszcza. Teraz miał kolorowego snapbacka le dłuższe kosmyki zwisały mu na policzkach.
Ubierał sie jak bogaty gówniarz z USA. My z Festerem mamy wyjebane na ciuchy ale ten zawsze musi mieć jakieś markowe rzeczy.
Miał na sobie czarną bluzke z długimi rękawami, na to czerwoną koszule z krótkim rękawem. Zapiał tylko jeden guzik u góry żeby wyglądać jak jaiś raper.
Sponie miał beżowe, a buty... jak to Zack – bielutkie AirForce’y.
Jedyne co sprawiało że był do nas podobny to dwie kulki w wardze. Chyba nawet ja kazałem mu zrobić te kolczyki bo tak mnie wkurwiał swoim pedalstwem.
- Siema przychlaście – wydarłem sie, kidy zbliżał sie do Subaru.
- Ścisz to gówno! – krzyknął, podając mi ręke.
- Nie obrażąj mojej kurwa świętości! – zaśmiałem sie. Tak, napierdalanie w perkusje i gitary elektryczne to moja świętość.
Wszyscy trzej sie zaśmialiśmy.
- A tak wogóle to co tam? – zapytał Zack.
-  Daj nam jakąś trawe. Najlepiej mocną – powiedziałem.
- Daj to był... – Nie dałem mu dokończyć.
- Zackey – powiedziałem stanowczo.
Chłopak potarł wargę.
- Dobra, zaraz wracam – po czym zniknął w bloku.
- Nie lubie go – Powiedziałem cicho.
- Jak to? – zdziwił sie Fester.
- Jest pedałem. Nie zauważyłeś że nie ma dupy? Ani nawet jaj?
- Kurwa, Bullet – Fester śmiał sie z mojej głupoty – To jeszcze nie oznacza że jest pedałem.
- Dobra, jest ciotą – uśmiechnąłem sie szeroko.
- Jest naszym kumplem. Nie wolno naśmiewać sie z kumpli – powiedział Fester. Ale to był zwykły blef.
Zanim jeszcze Zack wrócił, śmialiśmy się wniebogłosy. Obaj sie z tym zgadzamy: Jest ciotą i być może pedałem.
- Macie tu, na koszt firmy – mówiąc to wrzucił nam do samochodu niewielki pakunek.
- Zwłaszcza że sami to zajebaliśmy – powiedziałem cicho.
- Dzięki Zack. A, jutro bądź pod telefonem – powiedział Fester zanim sie pożegnaliśmy z Zackiem.
Jutro przytulimy kolejne miliony. Jak sie uda, a nam zawsze sie udaje.
- Do ciebie? – zapytałem, wyjeżdżając z osiedla.
- Nie, może mama w domu – Chłopak sie uśmiechnął. I chyba zawstydził.
Zaśmiałem sie. On po części mnie rozumie.
- To gdzie? Na łąki? – spojrzałem na niego.
- Dawaj.
Pojechaliśmy w okolice mojego domu. Znaczy, Edyty domu. Ja mieszkam z Leo.
Przejechaliśmy po glinianej drodze wgłąb doliny porośniętej łąkami i krzakami. Nikt tu nie chodzi.
- Dawaj – powiedziałem, gdy juz wygrzebałem ze schowka bletki.
Fester podrzucił mi troche zielonego świństwa i po chwili odpaliłem trzymanego w ustach  skręta.
Wciągając dym do płuc, czułem sie rozluźiony.
Uśmiechając sie, wypuściłem opary z siebie i podałem kumplowi zabawke.
- Sztos – wymamrotałem.
Fester też sie zaciągnął i zgodziliśmy że dobry towar sobie ukradliśmy.
Przez następne pół godziny siedzieliśmy w aucie słuchając muzyki. Tym razem Chrisa Browna. Na haju mam jakiś fetysz że nachodzi mnie na rap.
Kiedy oprzytoniałem, zegar pokazywał że dochodzi 13. Zostało 5 godzin.
- Yo... – mruknąłem, jednak Fester spał.
Podkręciłem radio, od razu sie zerwał pytając „What?”
- Co robimy? Dopiero pierwsza – zapytałem wpatrując sie w przednią szybe. Cały samochód praktycznie zasłaniała wysoka na półtora metra trawa.
- Nie mam pojęcia – Chłopak potarł twarz. Po czym dodał „Jeść...”
- Jedziemy na frytki... – powiedziałem cicho. Zachowywałem sie jak pijany... albo po prostu najarany.
- Dasz rade jechać? – wymruczał kumpel. Oczy miał zamrużone, jakby chciał jeszcze spać.
- Ja? Żartujesz sobie?! – zaśmiałem sie, odpalając auto. Byłem w lepszym stanie niż Fester.
Jechałem wolno, chociaż zwykle zapierdalam tym autem jak rakietą. Nie chciałem zwracać na siebie uwagi. Ja, Bullet i policja to kiepskie połączenie. Tym bardziej że mamy tu spory worek trawy.
Wykaraskalibyśmy sie z tego. Pare telefonów, troche hajsu i już byśmy wyszli. Trzęse miastem ,nawet policją w Lublinie.
A najlepsze ze moja rodzina nic o tym nie wie.
I mają sie nie dowiedzieć. Może kiedyś, gdzieś im powiem ale nie wyobrażam sobie narazie tej sytuacji.
Stojąc na światłach, zerknąłem na Festera. Tak jak myślałem, spał. Thc tak na niego działa.
Musimy potem zawieść to zioło do mnie. Ale chyba pojade tam sam. Z Leo preferuje być sam na sam. Wtedy nasze uczucie jest najsilniejsze.
Ruszyłem, słysząc odgłos silnika.  Wyłączyłem radio, żeby kolega mógł w swpokoju spać.
Ja mogłem w końcu oddać sie swoim nefatywnym myślom. A dużo mam takich w głowie.
Musiałem wykombinować gdzie dzisiaj śpie i jak spędze wieczór. Teraz frytki, potem na chwile do Leo... a co potem?
Zawsze noc jest tą mroczna porą w którą Bullet sie ujawnia. Ja zwykle nie przesypiam nocy. Albo łaże gdzieś z chłopakami, albo z Leo... Ale najpierw trzeba sie wymknąć z domu. Podwójne życie to skomplikowana sprawa.
Nieważne, teraz musze zaparkować ten samochód. Znalazłem wolne miejsce, wysiadłem i wszedłem do małej knajpki w której juz mnie znają.
Za ladą i lodówką z sałatkami stał otyły właściciel. Byłem jedynym klientem, postanowiłem sie zabawić.
Kiedy mężczyzna w średnim wieku mnie zobaczył, od razu zaczął sie pocić a jego ręce dostały telepki.
Cieszyłem sie w głębi duszy. Lubie gdy ludzie sie mnie boją.
- Y... Dzień dobry Bullet – powiedział po chwili. Chyba nie chciał palnąć nic głupiego. Nie zbliżyłem sie do niego. Stałem oparty o przeszklone drzwi.
- Dobry... Będzie dobry jak sie rozliczymy – Mruczałem pod nosem.
- Ale ja już zapłaciłem... – wyjąkał. Zaczął sie pocić jeszcze bardziej.
- Ale ja potrzebuje więcej hajsu – powiedziałem podchodząc do lady – TERAZ!
Wydarłem sie, kładąc portfel na blacie. Facet sie przestraszył, mocno.
- Il... Ile chcesz? – wyjąkał, cofając sie do tyłu. Miałem ubaw.
- Hmm... Ile Bullet wydaje na imprezy? – Udałem że myśle. Potem powiedziałem stanowczo – Dwa koła gotówką. 
- Zaraz przyniose – powiedział pośpiesznie, idąc szybko na zaplecze.
- I frytki do tego! – krzyknąłem.
Wlaściciel wrócił po chwili. Niósł w rękach banknoty. Posłusznie włożył je do mojego portfela.
- Dwa tysiące... I frytki – Jakał sie. Kurwa, jaki leszcz...
Obok portfela postawił reklamówke a naszym jedzeniem.
- Dzięki ziomek – powiedziałem chowając portfel do kieszeni. Zabrałem reklamówke .
- Miło robić z tobą interesy. I masz dobre żarcie – Rzuciłem wychodząc.
Recholiłem sie pod nosem, wracając do auta. Przez otwarte okno wrzuciłem frytki na kolana Festera. Obudził sie.
- Zgadnij co właśnie zrobiłem – Uśmiechnąłem sie.
- Okradłeś knajpe? – wymruczał.
- Można tak powiedzieć – rzekłem, wsiadając do samochodu.
Jedliśmy na parkingu.
- To bezpiecznie tak tu stać? – Fester mówił z frytką wystającą mu z ust – A jak zadzwoni na psy?
- Prędzej sie zesra – powiedziałem z pełnymi ustami. Faktycznie, mają tu najlepsze frytki w mieście.
Nagle wpadł mi do głowy następny świetny pomysł. Po frytkach została tylko torebka.
- Pod siedzeniem jest piłka do bejsbola. I marker. Daj mi to – powiedziałem do Festera. Po uśmieszku na mojej twarzy już wiedział jak to sie skończy. Bullet wpadł na szalony pomysł, Betta watch out.
Kumpel dał mi rzeczy a ja napisałem coś na papierku i zawinąłem w niego piłke.
- Włącz Raising Hell – poleciłem Festerowi.
Jak Bullet, to For My Valentine.
Włączyliśmy muzyke na cały regulator. The Bullets są w pobliżu, to nasz znak rozpoznawczy. Zawsze na monitoringu w bankach które obrabialiśmy słychać Bullet For My Valentine.
Kiwałem głową w rytm muzyki, skupiając sie.
- Let’s have some fuckin fun – powiedziałem, ruszając z miejsca.
Kiedy przejeżdżaliśmy obok ogromnego okna w knajpie, krzyknąłem „Teraz!”.
Fester, zadowolony z mojego pomysłu rzucił z całej siły piłką w szybe. Ta rozprysła sie na drobne kawałeczki, włączając alarm.

Musieliśmy spadać, ale właściciel znalazł wiadomość „Najlepsze frytki w mieście – B”

1 komentarz:

  1. Blog bardzo mnie zaciekawił. Pierwszy raz czytam coś takiego. Podoba mi się twój styl pisania i jak na razie zapowiada się świetna historia. Mam nadzieję, że będziesz pisał dalej ;)

    OdpowiedzUsuń