- Zdechniemy w pierdlu... – Niko już łkał. Typowy pedał.
- Zamknij sie! – krzyknąłem i z bronią gotową do strzału,
wykopałem drzwi.
Strzeliłem w szybę tamtego auta. Jednak,pasażer był ode mnie
szybszy. Mężczyzna strzelił ze swojego pistoletu, trafiając mnie w ramię.
- Kurwa! – zawyłem a Glock wypadł mi z reki. Moja czarna
bluza nabrała połysku od czerwonej cieczy.
Ross zaciągnął mnie do środka i wszyscy ukryliśmy sie za
piecem.
Czułem łzy w oczach i pieczenie w okolicach rany. Sapałem
troche ale jestem Bullet – nie dam sie zabić.
- Ja pierdole, zajebie skurwysynów! – Miotałem sie,
adrenalina dawała mi siłe żeby sie zemścić. Jednak, Niko z Rosssem mnie
trzymali.
- Uspokój sie, pedale! – krzyknął Niko.
- Wypierdalaj, geju jebany! – odepchnąłem go. To co powiedziałem
brzmialo chujowo ale nikt nie będzie mnie nazywał gejem.
Oparłem sie o piec starając sie wymyślić jakiś plan.
- Ten piec sie, przydał, przynajmniej nas nie trafią –
zaśmiałem sie choć to nie był dobry moment.
- Kurwa, piec! – powiedział Niko rzucając sie na mnie.
Zanim zaskoczony, zdążyłem zapytać o co chodzi, Niko z
Rossem wypchnęli Marshalla z samochodu.
Moje dziecko.
Piec wypadł i uderzył w zderzak jednego z aut, zatrzymując
je. Drugi wciąż za nami jechał ale chłopaki wyciągnęli broń i ostrzelali tamten
samochód.
Na szczęście ludzie w nim mieli mniej sprawny refleks. Nie
wyciągneli nawet broni a ich opona już została przebita.
Leżałem na podłodze, uciskając zranioną ręke.
- Ja pierdole – odsapnął Niko, siadając naprzeciwko mnie.
Ross zamykał drzwi. Jakoś tak więcej miejsca sie zrobiło w samochodzie...
Chłopaki odrzucli pistolety i sapali. Atmosfera była przez
chwile piekielna, wszyscy sie bali. Teraz można było odpocząć.
Podniosłem sie do pozycji siedzącej, czując jak przy każdym
ruchu ramię piecze.
- Mój piec... – szeptałem.
- Co? – zapytał Niko.
- Wyjebałeś... padalcu... mój piec – szeptałem powoli,
czując że mam ochote mu zajebać.
- Kurwa Bullet ten piec ocalił ci życie! – Niko starał sie
mi wytłumaczyć.
Ale ja zawsze chciałem mieć duży piec. Taki jak ten.
- Phi... wisisz mi Marshalla – parsknąłem i zagapiłem sie w
stronę Festera.
- Świr – odpysknął Niko.
- Zamknij dupe albo wypierd... – Krzyknął. Lecz moje ramie
zabolalo i nie pozwoliło mi dokończyć.
- Kurwa, trzeba coś z tym zrobić – powiedziałem, zdejmując
powoli bluzę.
Chłopaki mi pomogli.
Czułem sie osłabiony. Gapiłem sie na Festera nie chcąc
patrzeć jak brudnymi palcami starają sie wyciągnąć kulę.
Nie za bardzo profesjonalnie, bolało jak cholera, krzywiłem
sie... ale po kilku minutach zawinęli
ranę kawalkiem materiału który Fester znalazł w schowku.
- Żyjesz tam? – zapytał, odwracając sie do mnie.
- Tak, spoko – powiedziałem, siadając wygodniej – Uff... Za
ile dojedziemy?
- Już prawie – odparł kumpel.
Chwyciłem gryf Corta którego ukradłem. Miał przetworniki z
pentagramami.Chujowa gitara ale z wyglądu mi sie podoba. Skoro mogłem sobie
taką wziąść to czego nie?
- Mamy nowe zabawki – powiedziałem do Festera, zmuszając sie
do uśmiechu. Choć wcale sie tak nie czułem.
- Zauważyłem, prawie życiem je przypłaciliśmy – powiedział
cicho.
- Daj spokój – westchnąłem. Jeszcze brakowało żeby on miał
do mnie pretensje.
Już dawno wyjechaliśmy z miasta. Teraz dojeżdżaliśmy do
placu pośrodku niczego. Znaczy... łąki są dookoła a do Lublina spory kawałek.
Czekał tam tir. Zmieniliśmy miejsce spotkania kiedy ogon sie
pojawił.
- Dasz rade nam pomóc? – spytał Fester kiedy już zaparkował.
- Poradzicie sobie?
Nie jestem pewien... – powiedziałem tracąc jednocześnie swoją godność. Zwykle
byłem nie do złamania ale dzisiaj jakoś opadłem z sił.
- Luz – Chłopak sie uśmiechnął.
Ekipa wypakowała rzeczy z samochodu. Odsunąłem sie, żeby nie
przeszkadzać.
Zdrową ręką wyjąłem telefon z plecaka. Była prawie
dziesiąta. Baby pewnie myślą że jestem z Festerem u niego i gramy na konsoli, pijemy...
Przypomniałem sobie że mam piwo w plecaku. O ile nie zbiło
sie w tym całym zamieszaniu.
Corona była cała.
Otworzylem ją zapalniczką i wpiłem kilka łyków zanim chłopaki wrócili.
- A ten sie tu relaksuje – rzucił Niko – Zackey dzwonił,
załatwił wszystko.
- Fajnie – powiedziałem i wypiłem następny łyk. Zackey miał
sie zająć opłaceniem kilku skorumpowanych psów. Że niby nie było żadnego
wypadku. Żaden piec Marshalla nie rozbil samochodu itd.
- Daj łyka – powiedział Fester. Podałem mu piwo i przesiadłem
sie na przód samochodu.
Dokończył piwo, patrząc jak tir odjeżdża. Kase schowaliśmy w
schowku, przeliczymy ją w naszej mecie.
- Gdzie dzisiaj śpisz? – zapytał Fester.
- Chyba w magazynie, nie wiem.
- Z taką ręką niestety cie do siebie nie zaprosze...
- Wiem, mama w domu –
powiedziałem. Musze jeszcze wymyślić co powiem rodzicom. Prawie nie moge ruszać
prawą ręką. Z gitarą narazie przerwa,
oby tylko kilka dni trwały te utrudnienia.
Fester sie uśmiechnął i wypieprzył butelkę przez okno.
Odpalił silnik a z radia od razu rozbrzmiała muzyka Megadeth.
- Jedziem liczyć hajsy – zawył radośnie. Bo dużo jest tego
hajsu.
- Kupie sobie nowy piec – mruknąłem pod nosem chcąc zwrócić
uwage Festera.
- Kurwa, Bullet – chłopak potarł nos – Masz Dimavery,
naprawde spoko piec...
- Ale ten Marshall mi sie podobał!
- Ja pierdole... – Fester zrobił facepalm – Zginąłbyś gdyby
nie ten Marshall, zrozum!
Parsknąłem i zapatrzyłem sie w krajobraz za oknem. W nocy
fajnie nam sie jeździ, jest klimat.
Zwłaszcza przy takiej muzyce.
Chłopaki śmiali sie z tyłu, ja jarałem i tak minęło następne pół godziny. Dojechaliśmy właśnie do
naszej bazy.
Znajdowaliśmy sie pod starym magazynem. Był nasz. Trzymamy
tu samochody, towar... i ja tu czasami śpie.
Weszliśmy do środka, Niko zapalił śiwatło i naszym oczom
ukazała sie dość duża powierzchnia buduynku. Na suficie wisiały jarzyniówki,
konkretnie na belkach podtrzymujących dach.
Tuż obok drzwi garażowych stał mój drugi samochód. Leo go kupiła, jest właściwie jej.
Miętowo-zielony Opel Antara. Często jak chcemy gdzieś zniknąć, bierzemy to
auto. Jest duże, można w nim spać i ... robić inne rzeczy.
Przeszliśmy między paletami ze skrzynkami pełnymi różnego
świństwa na drugi koniec magazynu. Walnąłem sie na jedną z dwóch kanap które
tam stały. Był też stolik i kilka pustych butelek po ostatniej posiadówie
tutaj.
Chłopaki rozłożyli pieniądze na stoliku i zaczęli liczyć. Ja
gapiłem sie na swój telefon, myśląc czy dzwonić do Leo. Chciałem usłyszeć jej
głos.
Włączyłem wideorozmowę. Dziewczyna odebrała. Zobaczyłem ją, już w samym staniku. Czyli
idzie spać.
- Przszkadzam? – uśmiechnąłem sie.
- Nie – oparła głowę na ręce leżąc już na materacu – Film
oglądam.
Jej włosy opadły na jedną część twarzy a odbicie mojej
twarzy widniało w jej oczach.
- Słodko wyglądasz, tak na luzie... – Powiedziałem wiedząc
że ją zawstydzam.. Mlasnąłem ustami –
Mało dzisiaj nie zginąłem – Pokazałem je ranę na ręce.
Dziewczyna sie ożywiła. Podniosla głowę i skupiła wzrok.
- Jezu, kotek... Jak to sie stało?
- Wyluzuj, jest ok – Wiedziałem że zacznie panikować. Cała
Leo.
- Ale zakażenie może sie wdać. Serio mogłeś zginąć...
Przerwałem jej.
- Leo, żyje. Nie boli – „Prawie” dodałem w myślach.
- Weź ty uważaj – uśmiechnęła sie jakby ze współczuciem.
Słodki widok.
- Wiesz że nie będe – pokazałem zęby, szczerząc sie do
telefonu.
Leo sie zaśmiała.
- Spać ide kocie. Do jutra – posłała mi uwodzicielski
uśmiech.
- Tak, do jutra – Pożegnałem sie, niepewny swych słów.
Ja nigdy nie wiem jakie będzie jutro i czy wogóle będzie.
Czy będe Edytą czy Bulletem.
Językiem poprawiłem kolczyk i spojrzałem na chłopaków.
Dzielili między nas zielone i żółte banknoty.
- Ile tego jest? – zapytałem.
- Koło 10 koła na
łeb. Kupisz sobie Marshalla – Ross sie uśmiechnął.
- Pierdol sie – Pokazałem mu faka. Miałem dosyć gadania o
piecu który mi rozwalili.
Dobra, ocalił mi życie. Ale nie do tego był mi potrzebny.
- Jest tu jakieś piwo? – zapytałem.
- Chyba już nie – powiedział Fester, nie spuszczając wzoku z
pieniędzy które przeliczał.
- Ide sie wyluzować – Wstałem z kanapy i podszedłem do
zamykanej szafki która stała na podłodze. Otworzyłem drzwiczki i wyjąłem
jednego z wielu skrętów. Sam je kiedyś kręciłem jak spać nie mogłem.
Wyszedłem na dwór. Chciałem w samotności skończyć w końcu
ten dzień.
W białym papierku mieścil sie jeden z mocniejszych towarów
jaki mieliśmy. Na zdrowie, Bullet.
Łaziłem po betonowym podwórku. Odpaliłem skręta.
Pamiętam że stałem na betonie, tuż obok łąki.
A potem widziałem jakiś las. I Leo w białej sukience. Tak,
mam zwidy. Leo nie nosi sukienek. Jest na to za ostra.
Wiedziałem że to ona lecz miała dłuższe o wiele włosy.
Opierając sie o powalone drzewo, miotała nimi jakby w slow-motion.
Uśmiechała sie do mnie, kusząc. Gdybym coś miał to by mi
stanęło.
Była mocno pomalowana, jak ostatniej nocy.
Jej obraz przyciągał moje oczy. Wiedziałem że to nie jest
naprawde ale chciałem do niej podbiec, zerwać tą białą sukienke i leżeć z Leo
na tym drzewie.
Usłyszałem własny oddech.
Obraz zniknął.
Przestraszyłem sie.
- Leo? – zapytałem w przestrzeń.
Aha... wiem o co chodzi.
Siedziałem na trawie, po mojej lewej był magazyn. Świeciło słońce.
Zdezorientowany, rozglądałem sie wokół. Mrużyłem oczy które
sie kleiły.
Parsknąłem, przecierając twarz ramieniem.
- Jak ja kurwa skończyłem w trawie? – pomyślałem wstając.
Było to trudniejsze niż zwykle, bałem sie żeby nie upaść na prawą ręke.
Powędrowałem do magazynu. Nie wiedziałem która jest godzina,
czy ktoś do mnie dzwonił... ani gdzie są chłopaki bo w środku ich nie było. Na stoliku leżała moja kupka pieniędzy i
dodatek od Niko, na karteczce napisał że to za piec. Dorzucił mi dwa tysiące.
Usiadłem na kanapie i sprawdziłem telefony. Było po godzinie
10.
Cześć. Podoba wam sie rozdział? Troche sie porobiło, ale akcja idzie w dobrym dla Bulleta kierunku :)